0
Gromfaj 26 maja 2019 17:07
link do poprzedniej części

https://gromfaj.fly4free.pl/blog/4041/smaki-tajlandii-zapachy-indii-widoki-dubaju-czesc-1-dubaj/



Indie

dzień 7


Wysiadamy w porcie lotniczym Koczin ( COK ), w Kerali, na samym południu Indii.
Port jest bardzo nowoczesny , w całości zasilany energią słoneczną , niestety biurokracja Indyjska powoduje że od zatrzymania samolotu do wyjścia z lotniska mija ponad godzina .
Potem jeszcze trzeba z góry opłacić taksówkę w okienku i możemy jechać do miasta Koczin.
Jazda trwa około 40 minut i po godzinie 21 jesteśmy na miejscu.
Hotelu nie rezerwowaliśmy , trzeba iść na żywioł , Mariusz proponuje żeby znaleźć jakiś 3 gwiazdkowy hotel , mówię że to są Indie i żeby nie szukał gwiazdek , nie za bardzo chce uwierzyć , dopiero potem jak się przekonał jak jest to sam się śmiał z tego.
Dojeżdżamy to Fort Kochi , jest od dawna ciemno , taksówkarz dzwoni do swojego znajomego który ma nam ogarnąć nocleg, po paru minutach przyjeżdża uśmiechnięty hindus i przedstawia się jako Salu.
Początkowo wiezie nas do do naprawdę fajnego hotelu , chyba nie zrozumial że mamy mniejszy
budżet . W końcu załatawia niedrogą kwaterę a my zmęczeni idziemy spać.
Umawiamy się z nim na dzień następny.

dzień 8


O godzinie 9 przyjeżdża po nas Salu , umówiliśmy się że cały dzień będzie naszym kierowcą i przewodnikiem , kwota jaką proponuje to 2000 Rupii , nawet się nie targujemy bo to wychodzi 55 zł od osoby razem z paliwem :) Salu jest sympatycznym , mocno śniadym hindusem , muzułmaninem , ma własny samochód ! i mówi po angielsku.
Na początek wiezie nas na pyszne hinduskie śniadanie do baru typowo dla miejscowych ,





https://youtu.be/xfxG0D9i3M8


Niedaleko knajpki znajduje się park nad morzem z mnóstwem straganów oferujących pamiątki i wyroby rękodzieła. Dalej znajdują się stragany z owocami morza a przy samym brzegu znajdują się, ustawione chińskie sieci rybackie , niepowtarzalny widok .













Stan Kerala różni się nieco od innych regionów Indii ,żyje tutaj obok siebie 20 % Chrześcijan i 25 % muzułmanów co widoczne jest w dużej ilości kościołów katolickich i meczetów.
W Kerali jest najmniejsza ilość analfabetów a rządzi tutaj partia komunistyczna .
Najbardziej znanym miejscem dla chrześcijan jest kościół św Franciszka w którym pochowany jest Vasco da Gama.



Po zwiedzeniu Kościoła św. Franciszka jeździmy uliczkami Koczin zaglądając co jakiś czas do sklepów z tradycyjnymi wyrobami tego regionu lub po prostu zatrzymując się jak zobaczymy coś ciekawego.
Sama jazda dostarcza niesamowitych widoków , pozwala wczuć się w Indyjski klimat.

https://youtu.be/AafWzjiATnY

https://youtu.be/cd88TzzxVlM

Następnym punktem jest obejrzenie tradycyjnej pralni.
Nie wiem jak oni są w stanie to wszystko ogarnąć.







Sprzedaż alkoholu w Kerali jest trochę zabawna , są specjalne sklepy , trochę tak jak w Skandynawii ,
stoi spora kolejka , każdy się jakoś czai jakby robił coś wstydliwego a sam alkohol wydawany jest przez drewniane kraty. Kupujemy butelkę Indyjskiego rumu i po piwku.





Umawiamy się z Salu że pojedzie na dwie godziny do domu a my w tym czasie pójdziemy na plażę wypić po zimnym piwie i zjeść obiad.
Picie piwa w publicznym miejscu jest w Kerali surowo zakazane , no pech chciał że podczas 'hejnału"
na ławeczce przy promenadzie akurat napatoczyła się policja.
To są jednak Indie i kolor skóry czyni cuda , zdarzało mi się w tym kraju jechać pod prąd , strzelać fajerwerki w centrum Śrinagaru czy pić bimber ( z Polski) z Sikhami i zawsze uchodziło mi to na sucho.









w poszukiwaniu ubikacji znalazłem coś takiego



no cóż nie korzystam ... na szczęście idziemy na obiad do restauracyjki gdzie warunki higieniczne są trochę lepsze , Indie pod ty względem są hardkorowe.

Salu przyjeżdża punktualnie , postanawiamy dzień zakończyć tradycyjnym masażem ajurwedyjskim
Masaż ajurwedyjski wykorzystuje olejki eteryczne dobrane indywidualnie do danej osoby. Wykwalifikowany masażysta koncentruje się na specjalnych punktach na ciele podobnych do tych, na które zwraca się uwagę na przykład podczas akupunktury. Punkty te odpowiedzialne są za przepływ energii w ciele, a zablokowanie tego przepływu jest główną przyczyną problemów ze zdrowiem.
Do domu wracamy już piechotą , po drodze spotykamy psa który odpoczywa sobie na pasach , na środku drogi .



Zanim doszliśmy do domu zrywa się burza, .gdzieś w transformator może ze 300 metrów od nas strzela piorun i w całej dzielnicy wysiada prąd.
Jest już 22 więc zmęczeni dniem , najedzeni i rozleniwieni masażem idziemy spać zastanawiając sie co przyniesie następny dzień.


Dzień 9

Pakujemy manatki , szybka kawa i podjeżdża po nas Salu.
Dzisiaj przenosimy się do miejscowości Alappuzha która słynie z rozlewisk backwaters.
Samochodem mamy do pokonania około 70 kilometrów ale przejazd zajmuje nam około 2 i pól godziny, no w międzyczasie zatrzymujemy się w przydrożnym barze gdzie , sprawa jasna, jesteśmy jedynymi białasami. Jedzenie zdecydowanie bardzo miejscowe , jakże różne od tego , które serwuje się w barach hinduskich w europie.
No i cena :) bierzemy po 2 dania i jakieś soki , za 3 osoby wychodzi 500 rupii czyli 27 zybli.
Dojeżdżamy na miejsce około południa ale poszukiwania hotelu zajmują jeszcze godzinę. Hindusi maja to do siebie ze jak ich o coś pytasz to pokazują ci jakiś dowolny kierunek , niekoniecznie właściwy, tylko po to aby nie wypaść na ludzi którzy nie wiedzą czegoś, strasznie to irytujące.
To właśnie przez to kręcimy się godzinę
Na dodatek Hindusi na wszystkie pytania kiwają charakterystycznie głową i nigdy nie wiesz co to w danym momencie oznacza.



Hotel okazuje się bardzo słaby , jednak Salu mówi że zna dobre miejsce i po paru minutach mamy fajną miejscówkę. Szybki prysznic i idziemy na miasto , w centrum widzimy jakiś dziwny pochód , okazuje się że to komuniści zorganizowali wiec , są czerwone flagi , międzynarodówka , czapki leninówki , plakaty jakichś brodatych typów - pewnie Marks i banda.
Oglądam to i myślę : czy was pogięło , komunizm to największa zaraza , nie znacie tego gówna.
Idziemy wzdłuż jednego z wielu kanałów jakie tu się znajdują , mamy masę czasu jest więc okazja aby trochę zwolnić , poczuć klimat tego miejsca , pooglądać miejscowych.
Po drodze mijamy stoisko z napojami , takich miejsc jest tutaj pełno , zatrzymujemy się na lemoniadę ze świeżo wyciśniętego soku z cytryn i limonek.










Chodzimy po Alappuzhi około trzech godzin , właściwie nie ma tu specjalnych atrakcji ale wystarczy że jesteś tu i chłoniesz dźwięki i zapachy Indii. Kupujemy owoce i słodycze i wracamy do hotelu.
Mamy jeszcze na tyle dużo czasu że sprawdzamy jak smakuje Keralski rum z colą i limonką.
Sprawdzamy 3 razy :)


Dzień 10

Jedną z wizytówek Kerali są rozlewiska wodne zwane Backwaters
Rozlewiska Kerali to sieć słonawych lagun i jezior leżących równolegle do wybrzeża Morza Arabskiego , jak również połączone ze sobą kanały i rzeki. Labiryntowy system utworzony jest przez ponad 900 km dróg wodnych ,obejmuje także pięć dużych jezior połączonych kanałami, zarówno sztucznymi , jak i naturalnymi, zasilanymi przez 38 rzek, i rozciągającymi się praktycznie na połowę długości stanu Kerala.
Od początku uważam że to zdecydowanie jedna z najciekawszych atrakcji które zaplanowałem w tej podróży , zamierzamy poświęcić na to cały dzień.
Śniadanie jemy w hotelu w towarzystwie licznej , chyba 12 osobowej hinduskiej rodziny , wydaje się że jesteśmy tam jedynymi Whities tudzież Honky w całym hotelu.
Po śniadaniu idziemy w stronę kanałów , to około 500 metrów , trzeba znaleźć jakąś łódź.
Pytamy w paru miejscach aż trafiamy na kolesia który od razu sprawia dobre wrażenie , uśmiecha się i wydaje się być kompetentny .
Po twardych negocjacjach cena schodzi z 6000 do 3000 rupii czyli 165 zł za całą 15 osobową łódź tylko dla nas dwóch , oczywiście razem ze sternikiem i przewodnikiem w jednej osobie.
Na pokładzie mamy wygodne fotele ale także leżankę na dziobie , zapowiada się fantastycznie.





Brzegi kanałów porośnięte są palmami i bujną roślinnością wśród których kryją się domy i obejścia miejscowych , przy wodzie krzątają się hinduski które robią pranie ,widać bawiące się i kąpiące dzieci.
Wspaniałe miejsce aby zobaczyć jak wygląda życie Indyjskiej prowincji i ich mieszkańców.
Po drodze mijamy okazałe houseboaty na których można spędzić parę dni , są przeznaczone zazwyczaj na 4-8 osób , zapewniają luksusowe warunki razem z wyżywieniem i paro osobową załogą.
Niestety cena za tą przyjemność zaczyna się od 1000 zł za dzień , ma to sens pod warunkiem ze płyną 4 osoby.


















https://youtu.be/NusOGJ24Ego


https://youtu.be/fkzE4oe81YI




Po około 4 godzinach decydujemy że warto gdzieś się zatrzymać na obiad , mówimy naszemu sternikowi aby podpłynął pod jakąś knajpę gdzie serwują dobre krewetki.
Mamy nadzieje że zna jakieś dobre miejsce i rzeczywiście restauracja jest pełna miejscowych , to dobry znak.
Wybieramy sami absolutnie świeże , jeszcze żywe , wielkie krewetki i jakąś miejscową rybę.
Po parunastu minutach wszystko trafia na nasz stół w towarzystwie ryżu i paru sosów.
Za talerze służą nam liście bananowca .
Jedzenie jest przepyszne , w pięknym zielonym otoczeniu , nie zamieniłbym tego na żadną restaurację z 3 gwiazdkami Michelina.








Ozdobą restauracji jest oswojony orzeł , który siada na ręce, na głowę oczywiście za odpowiednią dla niego łapówkę. Ja miałem to szczęście ( według rozbawionych sytuacją hindusów ) że siedząc mi na głowie postanowił hmm ...skorzystać z ubikacji.
Na szczęście wokół pełno wody , po krótkim praniu koszuli popłynęliśmy dalej.





Po przepłynięciu kolejnych kanałów i jednego jeziora zaczynamy wracać inna drogą, do naszych uszu dobiega z oddali muzyka , zaciekawieni płyniemy w tamta stronę. Może jest tam coś wartego zobaczenia...

https://youtu.be/fe1IdnlGqZQ

Nie zatrzymujemy się tam jednak i płyniemy dalej w kierunku domu czyli do Alapuzhi.
Po około 10 godzinach wpływamy do miasteczka , jak na jeden dzień atrakcji dość.
Następnego dnia mamy jechać kawał drogi do następnego , bardzo ciekawego miejsca.

Dzień 11

Naszym dzisiejszym celem jest miasto Munnar , które słynie z przepięknych pól herbacianych i łagodnego klimatu. Miejsce to położone jest na wysokości 1600 m. nad poziomem i morza i z tego powodu panuje tam znacznie niższa temperatura niż w pozostałej części Kerali.
Do pokonania mamy 170 km , moglibyśmy pojechać autobusem , niestety nie decydowalibyśmy wtedy gdzie się zatrzymać i którędy jechać. Decydujemy się na poleconego przez hotel kierowcę z własnym samochodem , to dobra decyzja.
Po przejechaniu może 20 kilometrów , na jakimś baaardzo długim moście nad rzeką , Mario nagle stwierdza że chciałby zrobić trochę fotek , kierowca ostro hamuje, samochód za nami też ale jakiś Hindus na swoim motorku chyba się zagapił i przyfanzolił w samochód.
No głupia sprawa , koło w motorku wygląda jak znak nieskończoności lub wstęga Mobiusa , gromadzą się ludzie, zastanawiamy się co robić ale nasz kierowca wpycha nas do samochodu i odjeżdża.
Mówi ze to problem kierowcy motoroweru który po prostu się zagapił albo za blisko jechał.
No nic , jedziemy dalej , po drodze zatrzymujemy się aby obejrzeć plantacje ananasów , bananów i drzew kauczukowych.





Po przejechaniu połowy trasy wyraźnie zmienia się krajobraz , zieleń staje się gęstsza , znikają palmy , droga staje się bardziej kręta i górzysta.
Około 30 kilometrów przed końcem robimy postój przy malowniczym wodospadzie.





Na miejsce docieramy po 6 godzinach , na zegarku jest 16.
Ze znalezieniem jakiegoś kwaterunku nie ma większych trudności , wybieramy typowo backpackerski hostel za cenę 25 zł od osoby , mamy pokój tylko dla nas i to osobną z łazienką .
Drzwi do niego zamykane są , a jakże, na kłódkę



To jeszcze nie koniec dnia , postanawiamy przejść się do centrum jakieś 500 metrów , sam spacer jest
typowo Indyjskim doznaniem , uwielbiam ten gwar , zapach i widok.

https://youtu.be/YHim91LpXPk

Właściciel hostelu polecił nam aby zobaczyć Indyjskie sztuki walki.
Kalaripayattu to jedna z najstarszych , istniejących i praktykowanych do dzisiaj sztuk walki , jej początki sięgają III wieku pne.
Szkoda byłoby nie zobaczyć jedynego w swoim rodzaju spektaklu.

https://youtu.be/r0rqLVOoCv0
https://youtu.be/OfcP9FlhcK8



Po obejrzeniu walk robimy się trochę głodni , tym bardziej że zewsząd czuć zapachy ulicznego jedzenia , zatrzymujemy się przy pełnym miejscowych barze , gdzie kucharz z niezłą wprawą operuje tasakami.
Tam też jemy kolację.

https://youtu.be/X1J7hplF1b8



Do hotelu wracamy solidnie zmęczeni ale też bardzo zadowoleni z kolejnego już , pełnego wrażeń dnia.
Ja zanim moja głowa dotknęła poduszki , już spałem.


Dzień 12


Na dobry początek dnia śniadanie.
Ja indyjskie , Mario europejskie.




Pierwszą połowę dzisiejszego dnia rezerwujemy na oglądanie pól herbaty , to dlatego właśnie tutaj przyjechaliśmy. Przy hotelu stoi parę riksz , kierowcy oferują parogodzinne wycieczki , wybieramy jedną z nich i jedziemy w stronę gór.
Kierowca jest trochę szalony , wyprzedza na zakrętach , mija na żyletki inne pojazdy ,po jakimś czasie zaczynamy się przyzwyczajać.
Docieramy w coraz to bardziej górzyste rejony.
Widoki są oszałamiające , wzgórza pokryte zielonymi łanami herbaty są przepiękne, to jeden z najlepszych widoków jakie miałem przyjemność widzieć w życiu.
Zatrzymujemy się w paru miejscach , każde oferuję inną perspektywę, inne widoki i wrażenia.







W drodze powrotnej zatrzymujemy się przy straganach z herbatą i przyprawami ale decydujemy że zakupy porobimy w mieście.




Do miasta wracamy około 15 , czas coś zjeść , a potem pójść na zakupy.
W Munnar jest masa sklepów z herbatą i przyprawami których różnorodność i cena przyprawia o bicie serca każdego kucharza-amatora.
Po dwóch godzinach zakupów wychodzę obładowany różnymi gatunkami herbaty a ponadto mam kardamon , wanilię, kurkumę . gałkę muszkatołową , kwiat muszkatołowy , chili , kumin, cynamon , garam masalę i tika masalę.
Zabieramy plecaki i idziemy na dworzec autobusowy , musimy się dostać na lotnisko w Koczin.
Autokar okazuje się być luksusowy i klimatyzowany , może dlatego ze wybraliśmy najdroższą linię a i tak na naszą kieszeń.
Zegnamy Munnar i jedziemy w dół , na lotnisko docieramy o 21 , mamy jeszcze masę czasu bo godzina odlotu to 1:30.

Dodaj Komentarz